poniedziałek, 30 września 2013

Nareszcie cieplej...



... można wyjść z domu, wystawić buźkę do słonka, aż żyć się chce :) Żyć się chce tym bardziej, że skończyli kosić kukurydzę i spać można co czynię nader chętnie razem ze wszystkimi psami ze wsi. Ostatnio na wsi cisza taka jak makiem zasiał. Nawet w pierwszej chwili pomyślałam, że UFO wszystkie psy ze wsi porwało, ale zaraz wspomniałam sobie o tych przeszczekanych nocach i sprawa stała się jasna. Odsypiają i tyle. I pomyśleć jak szczekały to przeszkadzały a jak przestały to czegoś brakuje. No jeszcze się taki nie urodził żeby wszystkim dogodził.
  Poszwendałam się dziś podwórku, zebrałam trochę pomidorków, pewnie ostatnich w tym roku. Taka jakaś nostalgia mnie wzięła, znowu jesień, znowu o jeden rok jestem starsza... Nie zdążyłam się jednak rozkręcić bo moje kociska mnie wytropiły i dalej się cieszyć, w oczy zaglądać. Zdjęcia trudno było im zrobić, bo co kucnęłam, to zaraz biegiem do mnie na kolanka, no a z góry robione to już nie takie fajne.
   Teraz wieści z robótkowa. Zostały mi różne kawałki, kawałeczki i inne skrawki z granatowej kuchni i postanowiłam jak najwięcej ich zagospodarować zgodnie z porzekadłem - "Oszczędnością i pracą narody się bogacą". U mnie z gotówką zawsze krucho to sobie pomyślałam, że wypróbuję. Może i ja się wzbogacę :)  Wracając do sedna sprawy, wybrałam parę kawałków i zrodził się pomysł co z tego zrobić. Trzeba jeszcze dołożyć jeden pasek i będzie gotowe. Czy domyślacie się co to będzie? Niedługo odsłona gotowego... a nie, nie, nie powiem co to będzie - zgadnijcie :)))


Powiedzcie, z czym to się kojarzy?

Adio pomidory, adio ulubione - pamiętacie taką piosenkę z Kabaretu Starszych Panów.
 Śpiewał ją Michnikowwski.

Liście już czerwienieją.

Tu nawet bardziej.

No nie da się ukryć - jesień.

A to moja furtka obrośnięta bluszczem.

Tu Bonifacy mówi  - Nie martw się nawet jak będziesz miała sto lat i tak będę cię kochać.
No chyba, że przestaniesz mnie karmić.

Bonifacy na posterunku. Patroluje okolicę.

Ile ja się muszę namęczyć, żeby to białe futro, było naprawdę białe.

Zejdź do mnie bo ja nie mogę wejść na górę.

Jedno z dwóch.
Weź mnie na kolanka albo daj coś do jedzenia.

niedziela, 29 września 2013

Zmęczona



    Dziś odrobinkę zmęczona jestem. Dlaczego? Bo się nie wyspałam... Całą noc kombajn kosił kukurydzę i to by było jeszcze pół biedy, ale psy we wsi nie chciały tych nocnych rozrywek nijak zaakceptować i szczekały, szczekały, szczekały... aż miałam ochotę wyjść i poszczekać z nimi w końcu i tak spać nie mogłam. Sobota to tradycyjnie dzień sprzątania, więc snułam się po domu ze ściereczką, ciągnąc smętnie za sobą miotłę. Przyznać się trzeba, że liche te moje dzisiejsze sprzątanie było :))) Trudno, nadgonię jak wenę chwycę. Nawet Lisia dziś nie miała zwykłej werwy, co wyszła na dwór to zaraz wracała aż w końcu odleciała na pufie, zapominając że miała dzielnie towarzyszyć (w końcu należy do grupy psów towarzyszących) swojej pańci w sprzątaniu.
   W nocy udało się zrobić zdjęcia naszemu gościowi, jak widać na zdjęciach za bardzo wystraszony nie był. Fotki dzielnego Rudego Przechery zawdzięczam mojemu mężowi, który miał refleks i komórkę :))) Może trochę kiepskie ale bez lampy żeby się Rudzielec nie wystraszył.
    Wrzucam też dwa zdjęcia serwetek, które mają prawie tyle lat co ja ( a ja do półwiecza się zbliżam). Zrobiła je moja mama, kiedyś było ich dużo więcej ale do dnia dzisiejszego zachowały się tylko te dwie. Dziękuję wszystkim, którzy tu zaglądają  i zostawiają komentarze, naprawdę jest mi bardzo miło je czytać :)))  



Są stareńkie ale dla mnie wciąż piękne.

To moja Śpiąca Królewna.

Trzeba przykryć maleństwo żeby nie zmarzła :)))

Bez komentarza, zdjęcie mówi samo za siebie.

Stanęliście mi na drodze.

Przeczekam was.

Na pewna was przeczekam.
Ja mam czas, poczekam.
Widocznie ma stałą trasę, bo jak się odsunęliśmy szybko przebiegł i tyle go widzieliśmy.

piątek, 27 września 2013

Serweta, ciasto i czajniczek



   Dostałam w prezencie od mojego Mężusia czajniczek. Radość moja była niezmierna, choć spod oka łypałam podejrzliwie -  tak bez okazji? Wzięty w krzyżowy ogień pytań, poddał się i przyznał, że taki bezinteresowny wcale nie był - "no bo tak się fajnie, intensywnie cieszyłaś się z tego garnuszka, to chciałem zobaczyć, jak się będziesz cieszyć z czegoś większego." Najpierw mnie zatkało a potem uśmiałam się do rozpuku. W sumie dobry taki powód jak każdy inny. Wszak zdarzało mu się już,  podprowadzać mnie do półek ze wstążkami i z ciekawością obserwować mój chciwy oczopląs. Najważniejsze, że zawsze wychodzę z takich miejsc ze zdobyczą :)))
  Dziś trochę z archiwum. Serweta, która już przemykała się w tle różnych zdjęć. Dziś pełna odsłona. Oczywiście mój ulubiony motyw ptaszków. Ma już parę lat i jest nie do zdarcia. Piorę, formuję i kładę i tak w kółko.
  Nie wspominałam jeszcze, że kucharką z zamiłowania nie jestem. W tej dziedzinie królowała moja mama i po niej odziedziczyła te zdolności moja młodsza córka. Ja z kolei swoje skłonności do rękodzieła dostałam w spuściźnie po mojej babci. Tak to się w naszej rodzinie plecie. Lecz tak jak moja mama umiała posługiwać się igłą, szydełkiem i drutami tak i ja pewne umiejętności (czasem wbrew mojej woli) opanowałam. Skoro zaś sezon jabłkowy w pełni to wrzucam przepis na ciasto jabłkowe. Proste, szybkie nie wymagające dużych zdolności kulinarnych.  Jest to ciasto z gatunku tych co to nie mogą się nie udać :)))
      Placek z jabłkami
7 jabłek
cukier -  1 szklanka
mąka - 2 szklanki
jajka - 3
proszek do pieczenia i soda po 1 łyżeczce płaskiej (takiej do herbaty)
rodzynki - 1 szklanka
Jabłka pokroić (bez gniazd nasiennych) i zasypać cukrem, odstawić aż puszczą sok (1 -3 godzin). Następnie dodać pozostałe składniki i wymieszać drewnianą łyżką aż do połączenia  w jednolitą masę. Blaszkę wysmarować tłuszczem, obsypać mąką. Wyłożyć ciasto i wstawić do nagrzanego piekarnika do temperatury 175 stopni. Ja włączam termoobieg w elektrycznym piekarniku, nie wiem jak będzie w gazowych kuchenkach. Piec około 40 minut. Można sprawdzać bez obaw patyczkiem czy już upieczone, na pewno nie opadnie.
   Na zdjęciu ciasto z 1,5 wyżej opisanej porcji, bo lubimy żeby było grubsze :)))

2 w 1 czyli ulubione ptaszki i motyw winogron.


Nawet motyw ma taki jesienny - owocowy.


Smacznego!

A ja dziś w koszyku.

Jesień



   U mnie dziś od rana było tak - pada,pada, siąpi, mży, pada, leje, chyba się chmura oberwała, znowu pada, pada, pada ooo! przestało idziemy na podwórko, nic z tego siąpi, pada ...
   W końcu wybraliśmy się  do miasta, niestety pasmanteria była już zamknięta ku mojej niewysłowionej rozpaczy. W pierwszej chwili przeszła mi przez głowę myśl, że jak zamknięta to możemy wracać do domu, ale na szczęście nie wypowiedziałam na głos tej odkrywczej idei. Druga myśl była o tym, że nie samą pasmanterią człowiek żyje a już na pewno nie dotyczy to mojego męża. Pomyślałam, że on raczej tak typowo wolałby kawałek kiełbasy dostać do jedzenia a nie kolejne kłębki kordonka na przykład. Dlatego bez protestu dałam się zawieźć do marketu. No i co powiecie Bóg mnie wynagrodził za moje dobre serce i brak egoizmu. Okazało się, że rzucili (słowo jakiego używaliśmy w poprzedniej dekadzie jako określenie dostawy towaru do sklepu, wyjaśnienie dla młodszego pokolenia, starsi wiedzą o co chodzi) tulipany. No to nie mogłam wyjść bez nich :)))  Więcej kupić nie mogłam, bo u nas niestety, mimo rzucenia na front walki broni biologicznej w postaci moich kotów, nornice dalej szaleją. Zastanawiam się, czy na następny rok nie wzmocnić liczebności mojej armii... W związku z powyższym tulipany mogę posadzić tylko w pięciu betonowych donicach, które są od dołu zabezpieczone jak bunkier :) Z żalem pozostałam na tych paru paczkach. W drodze do kasy zdążyłam jeszcze chwycić śliczny emaliowany garnuszek, w takich ciepłych kolorkach z pomysłową plastikową pokryweczką a może przykryweczką? No, z takim zdejmowanym plastikowym dyngsem od  góry :)
    Wrzucam jeszcze zdjęcia papryczek ostrych. Obrodziły w tym roku i mój mąż, który je uwielbia, pracowicie je suszy. I to by było  tyle na dziś :))



Papryczki w pokoju.


Papryczki w kuchni, jeszcze trochę i zaczną mi się śnić.

Mój śliczny garnuszek.

Mój śliczny garnuszek prezentuje swój dekielek.


To moja zdobycz, czuję się jak jaskiniowiec po polowaniu na mamuta :)
)

czwartek, 26 września 2013

Ręczne szycie - dlaczego?



     Dziś będzie na temat, dlaczego szyję ręcznie? Odpowiedź nie będzie w jednym zdaniu bo przyczyn było kilka. U nas dosyć często, zwłaszcza zimą są przerwy w dostawie prądu. Co to ma do szycia - ano ma, bo odkryłam, że jestem uzależniona od prądu. Do tego zauważyłam, że młodzi ludzie nie umieją sobie wyobrazić życia bez mnóstwa technologii i jeszcze większej ilości gadżetów. Podam przykład: żeby nauczyć się malować, kupują kilka rodzajów sztalug, palet, książek traktujących o tym hobby, różnych płócien... i kiedy już to wszystko mają - nie mają ochoty malować. Wypalili się na zakupach. Przykład nr 2 - opowiedziała mi moja córka. Okazuje się, że nie mając robota kuchennego, nie można zrobić ciasta naleśnikowego, tak ją oświeciła koleżanka. Ponoć się nie da :))) Ja sama widziałam dorosłego człowieka, która nie umiał ukroić chleba, kiedy nie miał dostępu do krajalnicy lub noża elektrycznego! Znam kobietę, robiącą piękne artystyczne zdjęcia, która nie chce się tym zająć a motywuje to tym, że nie stać ją na drogą lustrzankę a zwykłym to się nie da. Na nic nie zdają się tłumaczenia, że ona tym zwykłym robi takie zdjęcia, że dech w piersiach zapiera. Uwierzyliśmy w moc technologi i chwilami stajemy się jej niewolnikami.
   Oczywiście nie namawiam zawodowych krawcowych aby w pocie czoła po nocy szyły ręcznie :) ale naprawdę całe mnóstwo rzeczy można zrobić ręcznie. W Londynie jest zakład krawiecki, w którym garnitury od A do Z szyje się ręcznie. Zamówienie składa się z wielomiesięcznym wyprzedzeniem i to nie z powodu takiego powolnego postępu prac tylko popularności tej firmy. Wychodzi na to, że można ...
    Byłam kiedyś mimowolnym świadkiem rozmowy na temat: że można by coś uszyć, coś zrobić ale maszyny są takie drogie, ze to się nie opłaca. Jaki był finał dyskusji, nie stać mnie na maszynę to nie będę robić nic.  Usprawiedliwienie jest, bo przecież to nie moja wina tylko tego, że mnie nie stać na drogi sprzęt.
   DLATEGO ja postanowiłam iść inną drogą i szyję ręcznie po to aby udowodnić (sobie też), że można bez technologii, które są stosunkowo młode a setki i tysiące lat żyliśmy bez nich. Nie zapieram się, że kiedyś nie kupię maszyny do szycia ale jeśli nawet, to ja będę wiedziała, że można inaczej. Teraz szyję ręcznie i chociaż jest trudniej i dłużej to sprawia mi to taką dziką satysfakcję, że jak na razie na pewno w tym temacie nic się nie zmieni :)))
   I to by było na tyle co do ręcznego...
A teraz z innej beczki, Całkiem zapomniałam, że wcześniej miałam pokazać serwetkę, która miała ozdabiać fotel, który już całkiem  zrobił się nieozdobny :) Mam cichą nadzieję, że serwetki  odwrócą od niego uwagę.
  Jutro wypad do miasta, może zdążę do pasmanterii :)))
Moja psina lubi na nim spać, stąd dodatkowa podusia dla księżniczki na ziarnku grochu :)

Mnie się kojarzy z pajęczynką.

Oczywiście musiałam też wcisnąć mój ulubiony motyw róż.


Fotel w stylu babuni a jaki praktyczny. W końcu łatwiej wyprać serwetki niż fotel :)

Miś się wcisnął, wskoczył w ostatniej chwili przed naciśnięciem migawki :)

Godzina 22 - capstrzyk.

"Nie błyskaj mi po oczach bo próbuje spać."

środa, 25 września 2013

Misiowo



   Po pierwsze jestem szczęśliwa, że zaglądacie tu do mnie. Już dawno odkryłam, że naprawdę cieszyć się można  tylko razem z innymi. Wspólne pasje łączą ludzi :)
   A teraz wytłumaczenie skąd ten tytuł. No kurczę sama nie wiem jak to napisać, stara baba a tu takie hobby uboczne mi się trafiło - zbieram misie pluszowe. Misie duże i małe i prawie wszystkie z historią ale taką zwykłą. Najpierw misiu jest prezentem a potem zbędną rzeczą i trafia do second handu albo innego lumpeksu. Jak mówię, że zbieram misie pluszowe to wszyscy myślą, że to ekskluzywne hobby a misie są z limitowanych kolekcji. No cóż limitowane to one były ale pewnie w ilości kilkuset tysięcy :) Patrząc na każdego z nich widzę kawałek dzieciństwa, czasem swojego, czasem swoich dzieci a czasem zastanawiam się co się stało z ich pierwszymi właścicielami. Kim byłeś misiu? Ulubieńcem czy jednym z wielu, niezauważonym i w końcu wyrzuconym... No cóż tak mi dzisiaj nietypowo wyszło czyli misiowo. Postaram się co jakiś czas przedstawiać Wam kolejnego przedstawiciela gatunku misia domowego czyli pluszowego.Dziś przedstawiam rodzinkę zwaną Bandą Szalonego Rogala. Rodzinka składa się z Rogala, Rogaliny, Rogalinki i Rogalinka.


wtorek, 24 września 2013

Poduszki i bieżnik

  Dziś króciutko, bo mnóstwo czasu zmitrężyłam na odwiedzanie innych blogów. O matko i córko! Jakich cudności ja się naoglądałam, chwilami myślałam, że jak nic popadnę w kompleksy, zaszyję się z moimi wyrobami w mysiej dziurce i będę udawać, że mnie nie ma. Jednak potem pomyślałam sobie - nie od razu Kraków zbudowali. Trening czyni mistrza czyli nie ma co narzekać, tylko się brać do roboty trza.
  Dziś ciąg dalszy wystroju kuchni. Poduszkę i jasiek uszyłam z plisą, zapięcie na zamek (spodobało mi się, bo wygodne w użyciu). A żeby nie było smutno i nudno doszyłam aplikacje, które wycięłam z cudnego materiału w imbryczki. Jeszcze raz okazało się, że wybór był trafiony w dziesiątkę bo tkaninka okazała się wieloużyteczna, nie dość że zasłonki i serweta z niej wyszła bardzo ładna to jeszcze na aplikacje nadaje się.
   Bieżnik powstał specjalnie na kredensik. Na bokach doszyłam szydełkowe trójkąty z beżowego kordonka. Oglądając zdjęcia wydaje mi się, że powinnam raczej użyć ciemnogranatowego. Przebiegła mi kurcgalopkiem myśl przez głowę, żeby to zmienić ale nie jestem pewna. A co Wy myślicie?