środa, 27 sierpnia 2014

Twórcze inspiracje czyli oczopląs murowany :)


  Zosieńka wyrwała z rąk Ślubnego dużą kopertę. Domyślając się jej zawartości  pospiesznie rozrywała ją, chcąc jak najszybciej dobrać się do zawartości. Odrzuciła na bok pokiereszowaną kopertę i z głębokim westchnięciem zaczęła oglądać swą ulubioną gazetkę. Za co ją lubiła? Ano za to, że było w niej wszystko czyli szwarc, mydło i powidło. Zosieńka ostatnio właściwie ograniczała się do haftowania i szydełkowania, ale mimo upływających lat na jej osobistym liczniku, wciąż była ciekawa wszelakich nowości. Na gazie pyrkały ziemniaki, na blacie leżały porzucone w nieładzie składniki niedokończonej surówki, a Zosieńka z wypiekami na twarzy, nie mogąc się powstrzymać, niecierpliwie przerzucała kolejne strony. Myliłby się ten, kto by pomyślał, że po pierwszym przelotnym obejrzeniu, Zosieńka powróci do przygotowań obiadowych. Po pierwszym pobieżnym przeglądzie przyszła kolej na dokładną lustrację. Biżuteria z kółek osikowych... spoglądając na nią, zastanawiała się czy odstrasza wampiry. Skojarzenie było wywołane zapewne obejrzanym niedawno horrorem. Tornister - sowa, tu Zosieńka pożałowała, że nie ma już przychówku, któremu mogłaby takowy sprawić, takoż ozdoby na ołówki, których mnogość pomysłów ją oszołomiła. Jednak po chwili już o tym zapomniała przyglądając się zachłannym wzrokiem naszyjnikowi. Haft koralikowy na krośnie - to dla niej coś zupełnie nowego. Był też haft na czarnej kanwie inspirowany wzorami łowickimi. Maleńkie haftowane  karteczki i zachęta do dziergania na drutach sweterka w postaci kompletnego przepisu na wykonanie takowego. Kiedy dotarła do haftowanych espadryli, lekko się zatchła z wrażenia. Jednak najbardziej zafascynował ją haft krzyżykowy dwustronny. Od miesięcy już obiecywała sobie, że poszuka instrukcji w internecie, ale tak jakoś jej schodziło... a teraz miała przed sobą dokładny kursik krok po kroku i to w dodatku w swojej ulubionej czyli papierowej wersji, Zosieńka bowiem jest konserwatystką, której trudno się rozstać z tradycyjną papierową gazetą. Należałoby jeszcze wspomnieć o ciekawych wywiadach i mnóstwie ciekawostek ze świata robótkowego i sprawa staje się jasna, że w tym dniu obiad skończył robić Ślubny, który z uśmiechem spoglądał na Zosieńkę zagłębioną w lekturze...
 
Oto link do strony gdzie można zobaczyć gazetkę, która pochłonęła Zosieńkę bez końca...

Twórcze Inspiracje



Candy u Alicji czyli wygrany optymizm



... czas jakiś temu...

Zosieńka nie należy do optymistów, tryskających humorem 24 h  na dobę. Można by ją raczej określić jako realistkę ze skłonnością do pesymizmu. Póki do głosu dochodzi tylko realizm, wszystko jest w porządku, gorzej gdy górę bierze pesymizm. Wtedy Zosieńka snuje się po domu, nic ją nie cieszy, ba!  mało, że nie cieszy... wszystko ją złości. I to był właśnie taki dzień. Zosieńce upływał czas na zwieszaniu nosa na kwintę... w końcu postanowiła zasiąść przed komputerem. Przeglądając kolejne blogi, utwierdzała się w przekonaniu, że jej prace wobec obejrzanych właśnie, są kiepskie i nijakie. Już miała wyjść z sieci i pogrążyć się w rozpaczy. kiedy zauważyła, że ukazał się nowy post u Alicji z http://alicja-beautyhome.blogspot.com/
Zosieńka wciąż i nieodmiennie zachwycała się pracami Alicji, podziwiając jej kunszt by nie rzec mistrzostwo, dlatego szybko weszła na blog, gotowa na ucztę dla swych ócz błękitu. A tu niespodzianka! Okazało się, że szczęście uśmiechnęło się do Zosieńki, przybierając postać wygranej w Candy. Pesymizm wyparował w jednej chwili, ustępując rzadko u niej goszczącemu bezkrytycznemu optymizmowi.
Na następny dzień Zosieńka pełna energii na zmianę haftowała i szydełkowała. Czarna chmura, która jeszcze niedawno  wisiała nad nią, znikła bez śladu.

Wygrana w Candy można by rzec co tam...   drobiazg, a tak bardzo cieszy!




piątek, 22 sierpnia 2014

Pajączek czyli nagła inspiracja :)

wczoraj...

Zosieńka plątała się bez celu po domu. Nawałnica jaka przetoczyła się ostatnimi dniami przez jej życie, skutecznie ją zniechęciła do jakiegokolwiek działania.  A to lekarze a to urzędy, a to sklepy, które było mus odwiedzić... Miała dość. Dziś w domu panowała błoga cisza, która w jej uszach brzmiała jak muzyka sfer niebieskich.  Pchana wewnętrznym poczuciem obowiązku obmiotła chałupę i skleciła na chybcika jakiś posiłek. Na szybko wyszła kanapka, ale coś jej podpowiadało, ze po południu powinna spożyć gorący posiłek, więc długo się nie zastanawiając zaparzyła herbatkę, uciszając w ten sposób wewnętrzne poczucie winy, które energicznie dopominało się czegoś gorącego.  Zamyślona skonsumowała jadło  i popijając g o r ą c ą herbatkę rozmyślała co zrobić z pozostałą częścią dnia. Sprzątanie odpadło w przedbiegach, bowiem myśl o pucowaniu dla pucowania była jej nad wyraz niemiła. Książki pożyczone z biblioteki były dziwnie nieatrakcyjne  a do skończenia ostatniej robótki zabrakło jej kordonka. Wykonała nawet patrol podwórzowy, ale nawet Psica nie miała ochoty szczekać przy płocie i uporczywie dopominała się o powrót do domu.  Zosieńka siadła na fotelu i głęboko westchnęła. Gdyby była dzieckiem mogłaby zacząć marudzić, że jej się nudzi. Jednak będąc delikatnie mówiąc mocno dorosła, takim marudzeniem mogła się najwyżej doprosić o etykietkę nudziary. Obmiatała wzrokiem swe otoczenie, zauważyła nawet w kątku małą pajęczynkę nad którą szybko i sprawnie pracował maleńki pajączek. Przez moment poczucie obowiązku już, już miało ją poderwać w celu usunięcia niepożądanej ozdoby, ale po chwili pomyślała, że ogłosi dziś zawieszenie broni i pozwoli małemu pracusiowi dokończyć życiowe dzieło.
  Natręctwo w postaci pojawiającej się przed oczyma wyobraźni malej pajęczynki, przywiodło jej na myśl, że posiada obręcz, która okazała się za mała do pewnego dawno zapomnianego projektu. Po chwili kopała w koszyku z kordonkami z zaciętością, której nie powstydziłby się żaden rasowy norowiec. Znalazłszy resztki nici, wzięła się do roboty. Czas płynął spokojnie a Zosieńka przygryzając wargę, szybko machała szydełkiem.  Kiedy skończyła, słoneczko już dawno oświetlało drugą półkulę. Zdjęcia poczynione nocą, nie zadowoliło jej ciągle rosnącego poczucia estetyki i postanowiła trzasnąć drugą sesję w dzień.

następny dzień...

Zdjęcia zrobione w dzień też nie należały do mistrzowskich, ale Zosieńka wzdychając i kręcąc nosem w końcu wybrała kilka i postanowiła zasiąść do pisania posta...


Oto sesja dzienna...






   

A to nocna...







  Migawka z ogrodu. Datura jednoroczna czyli jak dobrze pamiętam bieluń kędzierzawy.




niedziela, 17 sierpnia 2014

Żółte róże czyli niespotykany spokój :)

   Najpierw była cisza i pustka, a potem...
                                                                    B  U   M  ! ! !

                    Wielki  Wybuch
Od tego momentu wszechświat zaczął się rozszerzać. Coraz szybciej i szybciej... Powstawały i znikały galaktyki i konstelacje, gwiazdy i planety... a wszystko to cały czas w wielkim pędzie przed siebie...

Jedna z galaktyk pokonywała ogromne dystanse pędząc w nieznanym kierunku... a razem z nią pędził Układ Słoneczny.

Słońce, które było jego pępkiem, wirowało w szalonym kołowrocie i jakby mu było tego mało, pędziło wraz ze swoją galaktyką i swoim wszechświatem...

Wokół wirującego i pędzącego Słońca, krążyły w niekończącym się biegu planety. Kręciły się wokół własnej osi, gnając wokół swej gwiazdy... a razem z nią pędziły wraz ze swoją galaktyką i swoim wszechświatem...

Na pozostającej w ciągłym ruchu, licząc od  Słońca trzeciej planecie, żyli ludzie. Będąc dziećmi gwiezdnego pyłu od urodzenia aż do śmierci, trwali w ciągłym ruchu. Wszyscy gdzieś pędzili, gnali w bezrozumnej potrzebie ciągłego ruchu... i tylko na małej wioseczce, w małym domku siedziała na swym ulubionym fotelu Zosieńka. Pochylała się nad różanym haftem i mówiła sama do siebie:

- Ja to kurna chyba jestem z innej bajki!  :)



 

W związku z tym, że w ogrodzie róż nie posiadam, choć bardzo je lubię, oto zdjęcia żółtego kwiecia pod postacią akuratnie dalii :)






sobota, 16 sierpnia 2014

Serwetki szydełkowe czyli jang i jing :)

Czas jakiś temu rzuciłam wołanie o wzory wykonane koronką brugijską TU... i chwila moment, odezwała się moja dobra dusza - Kasia z http://tylkoretroblue.blogspot.com/
No i zaczęło się... oglądania było tyle, że oczopląsu dostałam :) Wyciągnęłam wszystkie kordonki jakie mam, pokombinowałam i wyszły takie oto dwie serwetki - lustrzane odbicia. Przypominać nam powinny, że nie ma śmiechu bez łez...


A to wbrew pozorom jest koniec a nie początek robótki :)








Tu słoneczko się na chwilę schowało a ja wpadłam na genialny pomysł, że na ciemnym tle będzie lepiej widać wzór...

... jak się okazuje, miewam chwile geniuszu,
może rzadko, może krótkie te chwile, ale jednak zawsze to coś ;)))



wtorek, 12 sierpnia 2014

Nie ma lekko czyli lekarze i secondhand :)

Dziś rano czułam wyjątkową niechęć do opuszczenia łóżka. Nie dość, że według mego zegara była jeszcze noc, to dzień zapowiadał się wyjątkowo nieszczególnie. Zwlokłam się z wyrka i z miną cierpiętnicy poczyniłam stosowne ablucje. Skonsumowawszy zdrowe śniadanko, pogodziłam się zmyślą, że to dziś mamy końcowy etap wizyt lekarskich. Ślubny łypał na mnie spod oka a i ja czułam się winna, jako że nie da się ukryć, że pomysłodawcą tego całego zamieszania był nie kto inny tylko ja we własnej osobie. Zastanawiałam się jak bardzo musiałam się nudzić półtora miesiąca temu, że zachciało mi się badań okresowych.Istna ze mnie żywa ilustracja przysłowia - nie miała baba kłopotu to sobie prosie kupiła...
Jako skazańce jakoweś, w grobowej ciszy udaliśmy się do miasta. Im bliżej przychodni tym było gorzej...
Na to co było potem spuśćmy zasłonę milczenia, ci co korzystają z usług NFZ-u sami wiedzą najlepiej jak to wygląda, reszta i tak nie zrozumie. Po ostatniej wizycie wypruliśmy z tego przybytku z prędkością łamiącą wszystkie zasady fizyki (a to by się Einstein zdziwił :)) Uznawszy odległość dzielącą nas od wyznawców przysięgi Hipokratesa ( i nie tylko...) za wystarczającą, zatrzymaliśmy się aby w ferworze emocji, wymienić się poglądami na temat kultury, umiejętności fachowych tudzież częstszego ich braku u braci lekarskiej.
Postanowiliśmy czym prędzej wrócić do równowagi... słodkości odpadły, bowiem wygląda na to, że zmiana nawyków  żywieniowych  powiodła się na całej linii. Cóż nam pozostało? Wiadomo zakupy są dobre na wszystko! ;) Jednak konfrontacja marzeń z twardą rzeczywistością czyli zasobnością portfela, uświadomiła nam, ze pole działania uległo niebezpiecznemu zawężeniu. Wyboru nie było, spiesznym krokiem udaliśmy się w kierunku sekondhenda.
Już z daleka ujrzeliśmy tłumy kłębiące się w środku, bezładnie wylewające się na zewnątrz. Z bliska widok w niczym nie ustępował scenom dantejskim odgrywanym przez ludność naszego kraju w latach osiemdziesiątych, szczególnie chętnie przy okazji dostaw mięsa, cytrusów i towarów uznawanych wtedy za luksusowe. Zaprawa z młodych lat okazała się jak znalazł a i umiejętności wtedy zdobyte okazały się przydatne. Surmy bojowe zagrały, ułańska krew przodków zawrzała w żyłach i z okrzykiem - Szable w dłoń! wbiliśmy się klinem w tłum.Szafując na prawo i lewo, a to uśmiechem  a to znowuż spojrzeniem miotającym błyskawice znaleźliśmy się wewnątrz... jako zgrany duet od ponad 27 lat, podzieliliśmy się terenem do przeszukania, biorąc pod uwagę predyspozycje wrodzone. Ślubny jako mężczyzna słusznego wzrostu zabezpieczał wieszaki a ja łapczywie rzuciłam się na stoły pełne materii wszelakich. Silni, zwarci i gotowi po kwadransie przeszukiwań i kilku zwycięskich potyczkach z wrogimi jednostkami kłębiącymi się wokół, postanowiliśmy wycofać się na z góry upatrzoną pozycję przy kasie ;) Jeszcze tylko szybkie spojrzenie kwalifikacyjne na naręcze Ślubnego i... kolejna euforia, tym razem przy kasie! Za nasze zdobycze zapłata można by rzec była symboliczna.
Odtrąbiliśmy odwrót, uznając łowy za szczególnie udane, po czym udaliśmy się na powrót w pielesze domowe.

P.S. A jeśli rozchodzi się o zdrowie to jakieś anioły nad nami czuwają. Dolegliwości a w szczególności choróbsk jakichś niebezpiecznych nie stwierdzono, pozostałe uciążliwości zdrowotne mogą nam uprzykrzyć najwyżej życie, ale nie skrócą nam bytności na tym padole łez i rozpaczy. Oczywiście pod warunkiem, że nie będziemy zbyt często powtarzać badan okresowych ;)
Tak tez proszę się przygotować psychicznie, fizycznie, mentalnie i emocjonalnie na jakieś   ...dziesiąt lat mego przyszłego blogowania :-D

Oto bieżnik, który miał być duużo dłuższy, ale dokupione nici mimo zgodności symboli okazały się być dużo jaśniejsze...




Frędzelek zwany potocznie kutasikiem, zrobiony własnoręcznie tymi oto ręcyma ;)))







sobota, 9 sierpnia 2014

Kontrasty czyli bilans na zero

  Słońce zaszło, ostatnim swym promieniem kąpiąc świat w czerwieni.Powoli zakradał się zmrok, ale nim zdążył się rozgościć, już musiał ustąpić miejsca miękkiej aksamitnej nocy... z każdą chwilą coraz szybciej otulała swym płaszczem lasy, łąki i domy. Ludziom w nich mieszkającym zaglądała w oczy... pocierali wtedy oczy i mówili czas spać. Na ciemnogranatowym aksamicie nocnego płaszcza tylko miasta, które nigdy nie zasypiały, błyszczały niczym diamentowe broszki. Maleńkie wioski spały, ukołysane uspakajającym poszczekiwaniem wiernych psów... Wszyscy spali... Wszyscy? Nie, w jednym z domów okna nadal jaśniały przytulnym blaskiem. W pokoju na swym ulubionym fotelu siedziała Zosieńka. Jej siwa głowa była pochylona nad haftem. Wokół panowała cisza. Obok w pokoju spał Ślubny snem sprawiedliwego. przy odrobinie wysiłku dało się słyszeć jego równy, miarowy oddech. Psica w koszyku przeciągnęła się i spod uchylonych powiek zerknęła na swoją pańcię. Uspokojona jej widokiem na zwykłym miejscu, pogrążyła się na powrót w sennych marzeniach. Po chwili jej łapy zaczęły rytmicznie podrygiwać.. w krainie Morfeusza zakopywała kolejne kości, by po chwili znaleźć następne. Zosieńka niechętnie oderwała się od haftu i sięgnęła po chusteczkę. Energicznie wydmuchała nos. Mimo pełni lata dopadło ją przeziębienie, kichała prychała i zużywała szalone ilości chustek. Jej dotychczasowa energia prysła jak banka mydlana. Jedyne czynności jakie wykonywała na przemian od wczoraj to haftowanie i gruntowne oczyszczanie nosa. Jeszcze niedawno szalała po domu, dziś siedziała cichutko w swym kąciku, nie licząc momentów, w których rozlegało się donośne trąbienie w chusteczkę. Jednak kiedy spoglądała na okno jej twarz rozświetlał uśmiech, a satysfakcja wręcz z niej tryskała. Otwór okienny został przez Ślubnego gruntownie odnowiony, a przez Zosieńkę wyposażony w nowy ubiór. Zasłonki uszyła własnoręcznie, zaś lambrekin i podpięcia otrzymały dodatkowo szydełkowe wykończenie. Brakowało jeszcze szydełkowych firan, ale ich nieobecność nie była efektem braku czasu, bo owym Zosieńka dysponowała, lecz środków finansowych, z których niedoborem walczyła od tak dawna, że nie umiała już sobie wyobrazić innego życia. W oknie zawisła firaneczka ze sklepu zwanego złośliwie przez jednych lumpeksem, a przez drugich szumnie nazywanym z angielska sekondhendem. Kosztowała dosłownie grosze i cieszyła Zosieńkowe oko a nawet dwa, bowiem przewijał się na niej motyw ulubionej róży, który można było również  znaleźć na zasłonkach. Zosieńka zastanawiała się jak to jest, że coś wyrzucone przez jednego, może tak bardzo cieszyć drugiego? Im była starsza, tym bardziej świat jawił jej się jako kraina absurdów i kontrastów. Cóż bowiem rzec na to, że obok wiadomości o światowym kryzysie,o licznych grupowych zwolnieniach, obniżeniach pensji, wzroście biedy, a czasem wręcz nędzy, rytmicznie pojawiały się newsy, mówiące o wzroście sprzedaży towarów luksusowych... i mowa tu o   l u k s u s i e  przez naprawdę duże "L"! Zosieńka spojrzała na swoje odnowione okno i zadumała się. Czymże ono jest wobec tamtych luksusów, ubrane w taniutką bawełnę i firankę z lumpeksu? Mimo wszystko była z niego dumna i spoglądając na nie, czuła jak w niej rośnie serce z radości. Jej bida i tamten luksus... super energia i nadruchliwość a teraz choroba i bezczynność...
Widocznie bilans musi zawsze być na zero...