środa, 29 października 2014

Jeżyk i liście czyli sesji foto ciąg dalszy ;)

 Zosieńka siedziała na stołeczku i jak przystało na przykładną żonę, obierała ziemniaki do obiadu. opłukała kartofelki, zalała wodą i wsypała sól, wcześniej odmierzoną z aptekarską dokładnością. Westchnęła i zabrała się za obieranie cebuli. Cebulę lubiła i to bardzo, ale jeść a nie obierać, toteż czynność ową wykonywała wielce pospiesznie, obawiając się rychłych skutków ubocznych, w postaci łez piekących. Kiedy było już widząc rychły koniec nielubianej czynności, drzwi otworzyły się gwałtownie i dał się przez nie słyszeć głos Ślubnego - "Rzuć wszystko, bierz aparat i chodź szybko!".  Zosieńka jako spolegliwa białogłowa, posłuszna swemu panu i władcy - tu należałoby wspomnieć, że nie wiadomo dlaczego Ślubny z tą opinią się nie zgadza i na hasło "spolegliwa i posłuszna" zawsze dostaje czkawki... ze śmiechu. Wracając do przerwanego wątku Zosieńka jako posłuszna niewiasta, słysząc wezwanie Ślubnego, porzuciła bez żalu obieranie cebuli i chwyciwszy aparat, kurcgalopkiem udała się za swym panem i władcą. Tam ujrzawszy powód owego pośpiechu, ledwo się powstrzymała od wydania przeciągłego pisku z głębi trzewi! W ogródku buszował jeż a właściwie jeżyk. Stworzenie czuło się jak u siebie w domu. Tu w Zosieńce skłonnej do filozofowania, zrodził się natychmiast dylemat, bowiem któż to wie, kto u kogo mieszka? Czy to jeż mieszka w zosieńkowym ogrodzie, czy może chałupa Zosieńki stoi w ogrodowym domu (rewirze) jeża? Postanowiwszy, że problem ten spróbuje rozwikłać kiedy indziej, Zosieńka padła na kolana i dalejże pstrykać. Jeżyk po nocnej sesji, okazał się uodporniony na ludzia z aparatem i najwyraźniej wiedziony chęcią kontynuowania swej kariery modela, wdzięcznie pozował, rzucając od czasu do czasu zalotne spojrzenia. W końcu Zosieńka poczuła w kolanach chłód ciągnący od ziemi i obawiając się "romantyzmu" łamiącego w stawach, postanowiła zakończyć sesję. Przez chwilę jeszcze stała, przyglądając się jak Jeżyk buszuje w ogrodowych zaroślach...
 Obiad tego dnia był spóźniony... ;)

Oto liści ciąg dalszy, te tu już na pewno klonowe :))) Resztki kordonków topnieją w iście zastraszającym tempie, ale póki są Zosieńka dzierga liście, a Pani Jesień strąca te prawdziwe z drzew... :)))


Spójrzcie jak trudno go zobaczyć wśród liści...
Tu zalotnie kryje się za listeczkiem niby dama za wachlarzem ;)

Nieśmiało spogląda...

... coraz odważniej...

Jeszcze niezbyt pewny, ale...



... bądźmy szczere kariera nęci ;)



Widok z góry i...

... widok z góry po raz drugi.

En fance i...


I pełny popis! Spojrzenie prosto w oczy :)))

Tu onieśmielonego zgrywa a gęba mu się nie zamykała w trakcie sesji ;))










piątek, 24 października 2014

Kobieta idealna czyli z optymizmem na bakier

  Przejmujący dzwonek wyrwał mnie z krainy snu i fantazji. Półprzytomna próbowałam namacać telefon. Najpierw złapałam etui z okularami, następnie chwyciłam pilota, by w końcu uchyliwszy nieznacznie powieki zlokalizować komórkę. Jak się okazało po chwili, wszystkie te korowody wykonałam, w celu odebrania połączenia od telefonicznego akwizytora. Mało przyjaznym głosem podziękowałam, za chęć obdarowania mnie kolejnym suprehiperextra okazyjnym kredytem i rozłączyłam się, nie czekając na następne propozycje, które zapewne usłyszałabym od złotoustego interlokutora. Natychmiast podjęłam desperacką próbę kontynuacji "snu sprawiedliwego", niestety sen odpłynął, za to przebudziła się fizjologia, energicznie dopominając się o swoje prawa. Chcąc nie chcąc, zwlokłam się z wyrka i poczłapałam w kierunku łazienki. Po drodze rzuciłam niechętne spojrzenie w kierunku okna i zaraz tego pożałowałam. Tuz za szybami oddzielającymi mnie od świata zewnętrznego rozpościerał się szarosiny jesienny krajobraz... Wzruszyłam ramionami i postanowiłam udawać, że nic nie widziałam. Po dokonaniu porannych ablucji, przyszedł czas na poranną prasówkę. Czytałam kolejne tytuły, szukając czegokolwiek co by mię nastroiło optymistycznie do świata i codziennych obowiązków. Nagle mój wzrok przykuł tytuł niezwykle obiecujący - "Wizerunek kobiety idealnej". Odkąd zrzuciłam ponad 17 kg, stąpałam po tym ziemskim padole z przeświadczeniem, że od ideału dzieli mnie ledwo kroczek...
Wstęp pobieżnie przeleciałam wzrokiem, pragnąc jak najszybciej dotrzeć do sedna artykułu. Nareszcie dostawszy się do meritum sprawy i mając akurat lustro pod ręką, dalejże porównywać się do tego ideału...
Punkt 1 - "jest piękna"
No tu nawet do zwierciadła zerkać nie musiałam. Przeca fakt żem piękna jest ogólnie znany. Nawet zdjęcia na bloggerze nie zamieszczałam, by nie wywołać fali kompleksów i depresji w sieci, wśród płci pięknej, tudzież nadmiernego zainteresowania u męskiej części...
Punkt 2 - "zadbana"
Przełknęłam ślinkę i nieśmiało zawadziłam spojrzeniem o lustro. Zobaczyłam wytarte za duże (!) dżinsy, ściągnięte paskiem za 8 zł, kupionym okazyjnie w sklepie "Wszystko po 5 zł". Obrazu dopełniała sprana bluza dresowa i przydeptane na maksa kapcie. Chrząknęłam znacząco, zagłębiając się na powrót w lekturze.
Punkt 3 - "Każdy szczegół jej powierzchowności dopracowany jest do perfekcji - strój, makijaż, fryzura"
Strój - patrz wyżej (można by przyjąć, że jest dopracowany...)
Makijaż - permanentny... brak jakiegokolwiek.
Fryzura - z rana "jakby piorun w miotłę strzelił", koło południa ulega metamorfozie w warkocz luźno spleciony, czasem w kok zwinięty.
Punkt 4 - "Jest kobietą sukcesu - robi oszałamiającą karierę; robi to co kocha, realizuje się, rozwija a przy okazji zarabia dużo pieniędzy"
Tu mię odrobinę zatchło, bowiem do tego punktu nijak się przypasować nie mogłam. Ni sukcesu, ni oszałamiającej kariery nijak znaleźć, w kolejach mojego żywota nie mogłam. Wprawdzie robię to co kocham (haftuję, szydełkuję), ale tak się jakoś złożyło, że przy okazji tego kosztownego jakby nie było hobby, nie zarobiłam nigdy złamanego grosza.
Punkt 5 - "imponujące życie zawodowe łączy z domowymi obowiązkami"
Tu rączęta załamawszy, rzewnymi łzami liczko me nadobne zrosiłam. Owszem zdarzyło mi się w życiu pracować poza domem, ale memu życiu zawodowemu daleko było do przydomka - "imponujące" i nijak tej "kariery" z domowymi obowiązkami połączyć nie mogłam. Zapominałam i zawalałam, kolejne "domowe obowiązki" na tyle często, by nie rzec nagminnie, aż w końcu zrezygnowałam ze "spełnienia zawodowego"...
Punkt 6 - ... o nie!
Dalej nie czytałam. Doszłam do wniosku, że dość się dowiedziałam. Gdyby ktoś chciał napisać artykuł pt. - "Kobieta (nie)idealna" - zapraszam do mnie ;) Posiadam niejasne wrażenie by nie rzec przeczucie, że do takiego artykułu posiadam odpowiedni potencjał.


Oto liści obiecanych ciąg dalszy... te chyba klonowe albo kasztanowe, a może nie?













poniedziałek, 20 października 2014

Świt czyli iść, ciągle iść w stronę słońca...

  Wszyscy, którzy zaglądają tu już od jakiegoś czasu, wiedzą, że poniższe zdjęcia nie mogły być wykonane przez Zosieńkę. Dlaczego?  Ano dlatego, że kiedy dochodzi do tego codziennego-niecodziennego zjawiska, Zosieńka właśnie przekręca się na drugi bok, śniąc np. o pasmanterii, tudzież o głównej wygranej na loterii. Owe dwa marzenia senne w związku z tym, że świat wokół nas jest jaki jest, niezmiennie się przeplatają, bowiem trudno sobie wyobrazić wizytę w pasmanterii bez środków płatniczych. Fotkę pstryknął Ślubny wiedziony przeczuciem z latami przerodzonym w pewność, że tylko w ten sposób jego połowica może obejrzeć wschód słońca.
Z wykonanych zdjęć był dumny jak paw. Można by powiedzieć, że przyniósł je do domu niczym jakiego upolowanego mamuta, albo inną zwierzynę. Rzucił niedbale pod zosieńkowe stópki, łypiąc czy efekt osiągnął zadowalający. Zosieńka (jakby nie było rasowa kobita, znająca się na rzeczy) najpierw ledwie oczkiem zerknęła. Ot tak niedbale...  w rzeczywistości owo łypnięcie starczyło jej by ocenić wszelkie zalety upolowanej zwierzyny czyli zdjęć. Następnie łaskawie zgodziła się wykorzystać przyniesioną w darze "zwierzynę' w swej działalności blogowej. W ramach rewanżu upichciła ulubiony obiad Ślubnego, co natychmiast spotkało się z ogromnym aplauzem z jego strony.
Wygląda na to, że od czasów jaskiniowców niewiele się zmieniło... no może z wyjątkiem rodzaju zwierzyny ;))

W związku z tym, że jesień rozgościła się na dobre, ciąg dalszy szydełkowych tworów wybitnie o tematyce jesiennej. Wszystko to powstało z resztek przeróżnych pozostałych po innych pracach, zalegały te resztki w koszyku aż w końcu przyszła na nie pora. Otóż Zosieńkę nawiedziła czarna godzina. Wyrabia resztki szydełkowe, haftuje na końcówkach i skrawkach kanwy, czekając aż uzbiera fundusze na zakupy pasmanteryjne. Miejmy nadzieję, że uda jej się zebrać "dutki" zanim skończą jej się wszystkie resztki... Myśl ta nieustannie spędza jej sen z powiek, ale nadziei nie traci.



Oto liście...

... tylko jakie?

Może dębowe?

No sama nie wiem...

... może nie dębowe...


wychodzi na to, że za znawcę drzew i ich liści...

... uchodzić nie mogę ;)))


Iść ciągle iść...

... w stronę słońca!

W stronę słońca aż po horyzontu kres!

piątek, 17 października 2014

Dynie i dywanik czyli jesień w rozkwicie

 Zosieńce weny ostatnio brak do pisania, Azaliż jeno do pisania więc robótek będzie sporo, bowiem resztki wszelakie dostały wyrok opiewający na przeistoczenie się w cóś jeśli nie pożytecznego to chociaż ozdobnego ;)
Zdjęcie dywanika zaległe także prezentuję co by z gęby cholewy nie robić ;))