środa, 30 września 2015

Długa lista czyli tete a tete z tygrysicą

Siedzę i piszę listę. Lista robi się coraz dłuuuuższa i naprawdę nie wiem czy sama sobie dam radę, ale pomału, pomału... zacznę od początku czyli od rana...
Chciałoby się napisać że radośnie powitałam poranek, który zbudził mię słonecznymi promykami, delikatnie muskającymi me nadobne lico... Niestety było jak zwykle. Wstałam zachmurzona niczym chmura gradowa i ze zwieszonym nosem na kwintę polazłam do łazienki. Przyczyną mego niebywałego entuzjazmu była wizyta u dentysty. Moja Pani Doktor (piszę z dużej litery, co będę drażnić lwa a nóż widelec to czyta...) oczekiwała mnie o poranku a wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że wizyta owa, będzie wymagała mojej bezpośredniej obecności. Patrzcie tyle rzeczy można załatwic telefonicznie albo przez internet a wizyty u dentysty nie! Mówi się trudno i żyje się dalej. Pomknęłam radośnie na spotkanie z przeznaczeniem i ku mojemu niewysłowionemu zachwytowi odpękałam wszystko śpiewająco. Pani Doktor nie spóźniła się, żaden obolały pacjent nie wcisnął się bez kolejki a resztki mego uzębienia okazały się lojalne wobec mnie i nie wymagały interwencji stomatologicznej, która nadmiernie obciążyłaby budżet NFZ, który jak wiadomo od lat robi bokami.
Powróciłam w pielesze domowe wcześniej niż myślałam... Mogłam umyć okna, ale nie umyłam... Mogłam powycierać kurze, ale nie powycierałam...Mogłam wyciągnąć Goblina i odkurzyć chałupę, ale tego też nie uczyniłam... Postanowiłam wziąć psa na spacer, znaczy się wyjść na podwórko. Psica na hasło - spacerek - zareagowala prawidłowo. Zerwała się na cztery łapy i przyjęła pozycję wyczekującą pod drzwiami. Na gumnie jak to powiadają, było sielsko i anielsko. Ptaszki się darły, koty spoglądały na nie łakomym wzrokiem a Psica z nosem przy ziemi sprawdzała ścieżki, wydeptane przez resztę zwierzyny miejscowej, która choć niewidoczna, niewątpliwie z nami wspólnie zamieszkiwała posesję.
I dalej by ta sielanka trwała, gdybym nagle nie zapragnęła nakarmić kociarstwa. Zapełniłam na ful michy, tudzież inne pojemniki i z zadowoleniem patrzylam jak moich Panterów Dwóch zabiera się do pałaszowania ich zawartości. Do nierozłącznych braci dołączyła mała koteczka. Bura i dzika. Dzika ale głodna... a jak wiadomo głód popycha nas do nieobliczalnych czynów. Próbowałam małe dzikie bydlątko oswoić, czego efektem była nie raz i nie dwa istna ciuciubabka. Koteczka posiadająca ksywkę Cichociemna ( bowiem na początku byla niczym dobrze wyszkolony komandos - niewidoczna) odważała się już ostatnio na pałaszowanie w naszej obecności.. Dziś jakiś diablik mnie podkusił, spróbować ją pogłaskać - i udało się! Zesztywniała, ale zniosła dzielnie mój dotyk. Miast ucieszyć się z osiągnięcia i usunąć taktownie na drugi plan, ja postanowiłam kuć żelazo póki gorące i wzięłam ją na ręce... Małe stworzenie w jednej chwili zamieniło się w dziką tygrysicę, wydało dziki pomruk, opluło mnie a jako, że nie zrobiło to na mnie zamierzonego efektu, uchlało mnie w palec...
Potruchtałam w kierunku domostwa w celu natychmiastowego samoudzielenia sobie pierwszej pomocy. Po założeniu opatrunku, doszłam do wniosku, że i tak potraktowała mnie ulgowo, mogła mnie jeszcze podrapać... Po chwili zaczęłąm się zastanawiać - a co jeśli się wścieknę? Opcji takowej wykluczyć się nie da... Kilka godzin później siedząc wygodnie w moim ulubionym fotelu, zaczęłam sporządzać listę... Listę osób, które uchlam, jak już się wścieknę. Lista robi się coraz dłuuuuższa... Nie wiem czy dam sobie radę sama ;))

Najpierw widzieliśmy tyle kota...
Potem jak  sie padło na kolana, to można było ujrzeć już trochę więcej...


Przyjaźń zawarta...

... nawet śpią razem :))

To Okruszek - jeden z braci :)

Wspólne posiłki łączą.



Jem, ale mam cię na oku - mówi jej spojrzenie.

Czasem jednak zapominam, że mam cię mieć na oku. ;))



I było mnie brać na ręce?

Ty też się do mnie za bardzo nie zbliżaj!


A właściwie to się was nie boję!

Obok Okruszka jest Puszek. Puszek i Okruszek czyli Panterów Dwóch ;)0

sobota, 26 września 2015

Zamknięte drzwi czyli słów kilka gwoli wytłumaczenia...

   Zosieńka z radością odkryła, że pokój nie był pusty. Przyjaciele cierpliwie oczekiwali na jej powrót, choć zatrzasnęła drzwi znienacka i bez tłumaczenia. Komentarze były ciepłe, by nie rzec wprost gorące, a każde słowo spływało na jej serce niczym złoty miód. Jednak wyczuwała zawoalowaną ciekawość, dotyczącą przyczyny owej emigracji wewnętrznej, na którą się udała...
   A było to tak...
Zosieńka nie należała do optymistek. Obdarzona sporą wyobraźnią, starała się przewidzieć konsekwencje swych poczynań, ze szczególnym uwzględnieniem tych pechowych zakończeń. W jej torebce były nożyczki, nici z igłą, plaster a nawet komplet plastikowych sztućcy i wiele, wiele innych, raczej mało przydatnych na codzień przedmiotów. Jednak Zosieńka starała się przewidzieć i ... zapobiec z góry temu -"złemu" - co to się mogło przydarzyć. Jako, że życie najpierw ją nauczyło pesymizmu (wolała używać terminu - realizm) a potem wielokrotnie ją utwierdzało w słuszności tej nauki, pewnie do końca życia Zosieńka dreptałaby przez kolejne dni swego żywota w pełnej zbroi i z tarczą w dłoni. Jednak pewnego dnia zdecydowała się założyć bloga. Świat wirtualny wydał się jej bezpieczny niczym jakowyś raj utracony, pełen cudownych duszyczek. Zosieńka odprężyła się i postanowiła prowadzić politykę otwartych drzwi i okien ( niczym dzisiejsza Europa). Płynęły dni, tygodnie i miesiące w niczym nie zmąconej atmosferze wzajemnej przyjaźni. I chciałoby się napisać, że wszyscy żyli długo i szczęśliwie... aleee nieee! Życie upomniało się o swój realizm. Rzeczywistość odnalazła Zosieńkę i jakze boleśnie upomniała się o swoją daninę... Zosieńka najpierw z niedowierzaniem a potem z rozpaczą, patrzyła jak jej oaza  szczęśliwości rozpada się niczym domek z kart. Ze strachu zatrzasnęła drzwi! Zamknęła na cztery spusty, załozyła sztabę i podparła szczotką. Odgrodziwszy się skutecznie, zrozumiała, że polityka "otwartych drzwi i okien" nie zawsze wychodzi na dobre. Czas płynął... przyszła wiosna, potem nadeszło lato by w końcu ustąpić miejsca jesieni. Zosieńka  w bezpiecznym miejscu za zamkniętymi drzwiami okrzepła i nabrała sił. Coraz częściej  wracała myślami do dawnych czasów, tęskniła za przyjaciółmi, którzy pozostali t a m kiedy ona znajdowała się t u. W końcu podjęła decyzję i wróciła do świata blogowego. Jednak nauczona przykrym doświadczeniem, wyznaczyła granicę swego świata, do którego dostęp był, li tylko i wyłącznie za jej zgodą. Wiedziała już, że świat jest jaki jest - trochę dobry, trochę zły... wiedziała, że nie każdy Obcy, cokolwiek by nie mówił i nie obiecywał, nie zawsze jest dobry...
I to by było na tyle...

P.S. Zosieńka mając ostatnio dużo czasu, zastanawiała się czy byłoby ewentualnie zapotrzebowanie na Zosieńkowe wspomnienia, poczynając od dziecięctwa zupełnego. Wprawdzie Zosieńkowe życie nie należało do wybitnie ekscytujących, ale jakieś tam przygody miała...


Zamknięte drzwi...
Źródło https://pl.pinterest.com/pin/118289927686100942/

... które otwieramy dla przyjaciół, też mogą być piękne ;)

Żródło https://pl.pinterest.com/pin/272608583670526715/



czwartek, 24 września 2015

Drzwi czyli wejść czy nie wejść oto jest pytanie?

   Dzień był wyjatkowo ciepły. Słońce świeciło tak intensywnie jakby zapomniało, że to już jesień. Wróble darły się wniebogłosy, korzystając ze sprzyjającej im aury. Na krześle przed domem wylegiwał się kot. Nieopodal leżała Psica, leniwym spojrzeniem lustrując podwórko. Na huśtawce siedziała Zosieńka. Jej niewidzące spojrzenie skierowane gdzieś przed siebie, nadawało jej twarzyczce niezbyt inteligentny wyraz. Jednak nie dajmy się zwieść pozorom! Wewnątrz Zosieńki odbywała się tzw. walka wewnętrzna, za i przeciw biły się ze sobą... Niestety,  walka była wyrównana i żadna ze stron w tym wewnętrznym konflikcie nie była w stanie zdobyć przewagi nad przeciwnikiem. Zosieńka ze stęknięciem poderwała kuper i udała się w kierunku d r z w i... W ostatniej chwili cofnęła się i  podeszła do płota. Nie znalazwszy przy nim żadnego Kargula ani Pawlaka, smętnie spojrzała na ogród. Trawa wyschła prawie zupełnie, żółtobrązowe plamy, poprzetykane były gdzieniegdzie zielonymi nitkami. Z krzewów zwisały liście... Przykry ów widok nie wplywał na Zosieńkę pozytywnie, toteż odwróciła się szybko i chwyciwszy konewkę, poczęła podlewać to co mogła jeszcze uratowac czyli rośliny doniczkowe. Wędrowała od jednej funkii do drugiej, starając się sprawiedliwie obdzielić spragnione roślinki życiodajnym płynem. W trakcie podlewania nie raz i nie dwa zbliżała się do d r z w i,  ale wątpliwości jakie wciąż się w niej kłębiły, sprawiały, że z pochyloną głową szybko się wycofywała. Skończywszy podlewanie, z głębokim westchnięciem, które niespodziwanie się wyrwało z jej cherlawej piersi, odstawiła konewkę i...  i nie wiedziała co ze sobą począć. Poczęła ponownie, zbliżać się do d r z w i, ale czy to wewnętrzny dylemat, który od miesięcy ja męczył, czy też może strach co za tymi d r z w i a m i  znajdzie, ponownie ją powstrzymał przed ich przekroczeniem. Rada nie rada postanowiła oberwać przekwitniete kwiaty z petunii. Jednak zajęcie owo, nie oszukujmy się, nie wymagające wysiłku umysłowego, umożliwiło jedynie by Zosieńkowe myśli, ruszyły galopem. Napełnila kocie miski i donosnym "kici,kici!", nawoływała swoich podopiecznych. Koty jeden po drugim wyłaziły ze swych kryjówek, by z pospiechem rzucić się na pełne miski. Kociska kłębiły się nad żarciem a w Zosienkowej głowie kłębiły się myśli. Zosieńka zastanawiała się, jakby mogło wyglądać jej życie, gdyby nie towarzyszyły jej ciągłe wątpliwości... gdyby szła przez ten żywot dany jej nie wiadomo dlaczego i po co, ot tak po prostu... bez strachu, bez wątpliwości... gdyby nie musiała się zastanawiać co dobre, co złe, bo prawda byłaby tylko jedna... ale jej życiu, towarzyszyła wciąż i nieodmiennie - "prawda, święta prawda i g..wno prawda". Co gorsza z czasem zauważała, że im dalej w las tym więcej jest tej trzeciej prawdy. Spoglądaniu na d r z w i towarzyszyły motylki w brzuchu i gula w gardle. Czy to dobrze, czy źle? - zadawała sobie kolejne pytanie. A pytań było mnóstwo i żadnych odpowiedzi... Jeno strach i niepewność co zastanie za tymi d r z w i a m i. Podchodziła do nich, by po chwili cofnąć rękę, wiszącą nad klamką. Czasami zaglądała przez dziurkę od klucza, co dzieje się za nimi, ale owo podglądanie tchórzliwe było i nijakiej satysfakcji jej nie przynosiło.
Wejść czy nie wejść oto jest pytanie - takie oto hamletowskie wręcz wątpliwości targały jej duszą. Czas płynął nieubłaganie i Zosieńce intuicja podpowiadala, że z każdym dniem będzie coraz trudniej podjąć decyzję, aż w końcu przekroczy Rubikon, poza którym nie będzie odwrotu...
Wejść czy nie wejść?
Nacisnąć klamkę i otworzyć d r z w i czy juz na zawsze pozostać poza nimi...
Zosieńka wzięła głęboki oddech i drżącą ręką nacisnęła klamkę. Nie wiedziała co znajdzie za d r z w i a m i, czy poza pajęczynami, rozsnutymi przez pracowite pająki jeszcze ktoś tam będzie? Może zastanie tam tylko pustkę i na jej pytanie -"Jest tam kto?"- odpowie jej tylko smutne echo...
Serce łomotało jak szalone, w suchym gardle na dobre zagościła wciąż powiększająca się gula...Zosieńka zacisnęła zęby (od czasu wizyty u protetyka, zdecydowanie liczniejsze) i mrucząc pod nosem - "Raz kozie śmierć" - nacisnęła mocno klamkę.
D r z w i otworzyły się z głośnym skrzypnięciem.... Zosieńka nieśmiało wsunęła się do środka.
Psica leżąca nieopodal, patrzyła jak za jej Pańcią pomału zamykają się tajemnicze podwoja, na których wisiała tabliczka z napisem:
                                                 B L O G